Największą nagrodą jest samo malarstwo

„Miasto Megalopolis jest wielowymiarowym, eklektycznym obrazem świata, cywilizacji i zarazem ograniczonej kondycji człowieka. Staje się ono pretekstem i jednocześnie tworzywem moich prac, strukturą organizującą ich przestrzeń - mówi o cyklu swoich obrazów Artur Przebindowski.

Tekst Michalina Domoń

Podczas gdy jego rówieśnicy kopali na podwórku piłkę i kradli jabłka z okolicznych sadów, on biegał na zajęcia plastyczne do miejscowego domu kultury. Dziś przyznaje, że malarstwo jest dla niego w organiczny sposób wpisane w życie. - „Malarstwo jest dla mnie – choć może zabrzmi to patetycznie – także kwestią tożsamości. To mój sposób na siebie, na zorganizowanie swojej przestrzeni, na „kanalizowanie” własnych namiętności. To przymus bycia w określonym miejscu i czasie - mówi Artur Przebindowski. Mimo to artysta przyznaje, że malarstwo zdaje się być dzisiaj zdewaluowaną konwencją, jednak, jak dodaje, tylko pozornie. - „Równocześnie jest w nim, coś tak zmysłowego, że ludzie na aukcjach za obrazy Picassa, Bacona czy Freuda płacą po kilkadziesiąt milionów dolarów. Obrazy są dla mnie, począwszy od swojej struktury materialnej - poprzez technologię, a na semantyce, socjologii kultury i filozofii kończąc, absolutnie niewyczerpaną, najprostszą z możliwych, a równocześnie najbardziej uniwersalną z konwencji” - opowiada artysta.

Autor nagrodzonego grand prix 23. Festiwalu Polskiego Malarstwa Współczesnego w Szczecinie, cyklu Megalopolis, dotyka w swojej twórczości przede wszystkim tych aspektów kondycji współczesnego człowieka, które odnoszą się do jego konfrontacji z przestrzenią, w której żyje, jakiej doświadcza, i którą modeluje. – „Jest to problem istnienia równoległych i opozycyjnych, dwóch porządków rzeczy: instytucjonalnego i spontanicznego. Cały ten spontaniczny, instynktowny, nieokiełznany ludzki żywioł wymyka się wszelkim narzuconym odgórnie formom porządkowania go, ma swoją „atawistyczną ergonomię”, która każe mu „oswajać” w specyficzny dla siebie sposób przestrzeń, w której żyje. Miasto w tym procesie ewoluuje, rozrasta się, pożera własne dzieci, umiera, odradza się i znowu zostaje pochłonięte przez najbardziej drapieżny żywioł – czas” – rozwija myśl artysta.

Pozornie wyludnione miasta, przedstawione na obrazach Przebindowskiego, sprawiają jednocześnie wrażenie klaustrofobicznych, przeludnionych przestrzeni. – „Bowiem jak uważali filozofowie greccy, jeżeli człowiek jest miarą wszechrzeczy, to jego miara i jego obecność zawiera się we wszystkich przez niego stworzonych dziełach” – komentuje malarz. - „Miasto w swojej strukturze materialnej jest śladem obecności człowieka, a w warstwie emocjonalnej - śladem ograniczonej kondycji człowieka” - mówi. Podobne, multiplikowane formy tworzą w całości nierzadko kompozycje typu all over pejzażu miejskiego, który tak bardzo przywodzi na myśl skojarzenie śmietnika cywilizacji. Autor sięga do poetyki przedmieścia, aby nadać obrazom mocniejszego wyrazu. - „Fawele czy Mediny urzekły mnie swoją chaotyczną strukturą, swoją zunifikowaną, kulturową nędzą, symbolizowaną przez gąszcz anten satelitarnych. (…) Człowiek wszystko stara się na swój sposób porządkować, ale coś mu się zawsze wymyka”- mówi Artur Przebindowski. To swoiste starcie potrzeby uporządkowanie i chaosu wyraźnie widoczne w cyklu Megalopolis, oddaje ludzką potrzebę panowania nad światem. Skoro człowiek nie mógł okiełznać natury, stworzył cywilizację, która dała mu tylko pozorne poczucie kontroli, odnosi się wrażenie patrząc na cykl Przebindowskiego. Co o swoich realizacjach mówi sam artysta: - „W życiu niektórych rzeczy nie da się wymyślić. Życie przerasta naszą wyobraźnię. Zdarzenia, a więc także zapamiętane miejsca i obrazy, stają się impulsem do malowania. Miasta, które człowiek tworzy przecież w sposób umowny i w znacznej mierze nieprzewidywalny, są dla mnie takim impulsem, choć tak naprawdę nie interesuje mnie żaden konkretny koloryt lokalny. Moje miasta stopniowo stają się raczej jakąś gigantyczną strukturą, która nawarstwia, ewoluuje.

Przestrzeń obrazów Przebindowskiego zapełniają też znaki. Logotypy firm produkujących samochody, emblematy klubów piłkarskich, wszelkiego rodzaju piktogramy, znaki zakazu i nakazu, które w dużej mierze, przez swoją intensywną obecność i rozmaite funkcje, wyparły z naszej ikonosfery znaki sakralne i przejęły ich rolę. Jak zauważa Marek Rembierz, te znaki tworzą mitologię naszego dnia powszedniego . Pojawiają się one autonomicznie lub występują w labiryntach ulic Megalopolis. Znaki -umowne ikony rozumiane w obrębie kultur, w których się ich używa, to kolejne ślady ludzkiej cywilizacji. - „Użycie ogólnie rozpoznawalnych znaków graficznych jako motywów moich obrazów, jest dla mnie doskonałym punktem wyjścia do dowolnej interpretacji „zdesakralizowanej przestrzeni współczesnej ikonosfery miasta” – jak określiłby to zapewne socjolog kultury – mówi artysta. – „Co istotne, ich misterna patyna, rozedrgane, linearne akcenty, osłabiają lub częściowo eliminują pierwotną funkcję informacyjną i tworzą zupełnie nową, subiektywną kategorię przekazu” – dodaje.

Artur Przebindowski z ogromną pasją opowiada o tym co robi. – „W malowaniu szczególną przyjemność sprawia mi możliwość stworzenia na tych kilkuset centymetrach kwadratowych podobrazia, prywatnego mikrokosmosu - swojego Babilonu, Wenecji i Konstantynopola, swoich archetypów i symboli, swojego przekazu niewerbalnego. Na płótnie mogę ustanowić własne prawa, materializować tęsknoty i stwarzać prywatny model świata. To rodzaj intymnego autoportretu” – opowiada artysta. Jak twierdzi, sztuka powinna oddziaływać w sposób możliwie najbardziej pierwotny i sugestywny. „Tylko wtedy tak się dzieje, kiedy mówimy o sobie prawdę. A przecież każdy z nas jest odpowiednio wyposażony w czułe instrumenty, które pozwalają mu, to zweryfikować. Problem w tym, że nie zawsze z tego korzystamy i często próbujemy iść na skróty. Podobnie jak wszystko czym się zajmujemy, sztuka przede wszystkim powinna być wyrazem naszej wewnętrznej wolności i odwagi. Tylko wtedy komunikat jest przekonujący. To przypomina trochę kabalistyczną koncepcją „prawa najmniejszego wysiłku” - nie udajemy nikogo innego, a tylko odkrywamy własne ograniczenia, w obrębie których przysługuje nam „pewna ergonomia”, jedyna, niepowtarzalna formuła własnej aktywności, to jak wzór linii papilarnych, których właśnie świat od nas najbardziej potrzebuje” - komentuje artysta.

Jakie obrazy właśnie w ten sposób oddziaływają na samego malarza? – „Wzrusza mnie, gdy ktoś potrafi sprawić, że codzienność i banalne sytuacje stają się zaskakujące. Natomiast trudno jest mi wymienić jednego czy nawet kilku malarzy, którzy w tej chwili w znaczący sposób wpływają na moje myślenie. Bardzo wiele zjawisk towarzyszy mi od dzieciństwa. Począwszy od Uccella, Morandiego, Rothko, Freuda, na tak zwanych prymitywistach śląskich i Nikiforze kończąc. Jedno jest dla mnie najważniejsze: muszę dostrzegać w tym malarstwie intensywność . Mówi się, że nieważne, co się maluje, ważne, jak się maluje. I to jest prawda. Można to stwierdzenie również odwrócić - to jakich dokonujemy wyborów w obrębie swobodnie rozumianej semantyki obrazów, wynika z tego, jakie mamy ograniczenia. Rozumiane w jak najbardziej pozytywnym sensie - ograniczenia czyli przywileje, coś jak swoisty charakter pisma, który jest nam dany. Jedno jest pewne, chodzi o to, aby być intensywnie całym sobą w tym procesie, jakim jest malarstwo” – mówi artysta. – „Wspomnę również o niedawno zmarłym Romanie Opałce. On miał właśnie taką siłę zanurzenia się w swoim świecie. Żal, że nie osiągnął bieli w bieli, czyli siedmiu siódemek jak marzył. Ale na koniec zawsze jest tak, że artysta staje się ostatecznym tworzywem swojego dzieła. Staram się mieć cały czas oczy i uszy szeroko otwarte, nie tylko na to, co się dzieje wokół mnie, ale przede wszystkim we mnie. Wciąż poszukuję bodźców, i jestem tu bezwzględny, ponieważ wszystko, co przeczuwam, że może mi się przydać, sprawdzam, a potem wykorzystuję lub nie. To jest ciągły proces, ciągła eksploracja, praca dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie mam żadnego konkretnego klucza, ale mam intuicję” – puentuje malarz.

Warsztat Artura Przebindowskiego

„Pracę zaczynam od wstępnej notatki, którą jest bardzo ogólne założenie kompozycji. W procesie budowy obrazu niejednokrotnie się to zmienia i prowadzi w zupełnie inne rejony, niż początkowo zakładam. W momencie, gdy zaczynam pracę, spekulacji i metodyki jest więcej. Później często pojawia się moment krytyczny. Muszę wtedy szukać zupełnie nowych pomysłów, wspomagając się metodami, których wcześniej nie wkalkulowałem. Czasem trzeba wszystko postawić na głowie i zaryzykować. Bardzo pomocna w czasie malowania jest koncentracja i myślenie o obrazie w kategoriach obietnicy, nagrody. Bo największą nagrodą jest samo malarstwo.

Tonacje kolorystyczne moich obrazów planuję w sposób świadomy. Im większa dyscyplina i asceza kolorystyczna podczas pracy, tym większa szansa na znalezienie później właściwego „kontrapunktu”, który nada odpowiednią dynamikę całości.

Od wielu lat mam jednego dostawcę podobrazi, zrobionych według określonej receptury, która mi najbardziej odpowiada. Mogę zdradzić, że są to chude grunty, tak abym mógł swobodnie zaczynać obraz farbami, których rozpuszczalnikiem jest woda. Stosuje kolorowe, półtransparentnie kładzione podmalówki w przewidzianej tonacji przyszłego płótna. Moja faktura jest brakiem faktury, moje obrazy są malowane płasko. Zależy mi na tym, aby powierzchnia płótna była jak najbardziej matowa i „neutralna”. Lubię, kiedy widzę obrazy, które mają po kilkadziesiąt lub nawet kilkaset lat, a wyglądają tak, jakby je ktoś namalował wczoraj. To jest niesamowite. Wtedy obraz jest naprawdę piękny.

Dobrze wiem, kiedy mój obraz jest już – jak ja to nazywam – zamknięty. To kwestia intuicji. Gdy dochodzę do punktu, w którym czuję opór materii, muszę go zostawić na jakiś czas. Nauczyłem się już, że gdy próbuję coś przyspieszać, kosmos zwalnia bieg i skutecznie mi to uniemożliwia. Każdy kolejny obraz jest nowym wyzwaniem i nie jestem w stanie przewidzieć, jakie nowe niespodzianki w nim napotkam. Jerzy Nowosielski powiedział kiedyś do jednego ze swoich studentów, by nie próbował malować obrazu powyżej swoich możliwości. Obraz musi pozostać w symetrii z twórcą. Poruszamy się tylko w pewnym obszarze, który jest nam dostępny. Jest to i łatwe, i trudne zarazem. Artysta dokonuje wyborów w obrębie własnych ograniczeń i z czasem, paradoksalnie, te ograniczenia stają się jego największym orężem.”
« powrót